wtorek, 24 stycznia 2012

chomikowanie i marnotrastwo...

Muszę się przyznać - ja także jestem typem ogromnego chomika w tych sprawach...

Wiem, że to okropne przyzwyczajenie, ale nie znam kobiety - małej czy dużej, grubej czy chudej, brzydkiej czy brzydszej - która nie miałaby w szafie zapasu żelu pod pysznic, który trzyma "na czarną godzinę"...

Oczywiście ta czarna godzina raczej nie nastąpi, bo przecież w ciagu jednego tygodnia nie zużyjemy nagle 0,5l żelu pod prysznic (mówię o statystycznej Polce...), i nagle nie odwiedzi nas tabun brudnej rodziny która będzie korzystała z łazienki aż do wyczerpania zapasu ciepłej wody w okolicy...

Osobiście mam tylko i aż dwa żele. Jeden Ziaja - 0,5l, oliwkowe mydło pod prysznic. Kupiłam właśnie na tą czarną godzinę, bo decydujac sie na wychowawczy nigdy nie wiadomo, na co bedzie nas stać za miesiac...Takie miałam wtedy wytłumaczenie...
Drugi dostałam na gwiazdkę w zestawie z kremem do rąk (to inna historia będzie...), i oczywiscie boje sie go zużyć, bo to prezent i trzeba znaleźc okazję aby go otworzyć... a nie ukrywajmy - siedząc dzień w dzień z małym dzieckiem w domu - nie czuję szczególnej potrzeby by zapienić się na godzinę super pachnącym specyfikiem... wątpię, żeby mąż wieczorem to docenił, raczej stwierdzi - po co sie tak wystroiłaś i wymalowałaś?!...(to znów inna historia, nieprawdaż?)
Mam jeszcze perfumowane mydełko z Ives Roche które mąż dołączył do - uwaga - zeszło-zeszło rocznego bożonarodzeniowego prezentu. Ale jeszcze pachnie i wierzę w jego właściwości myjące nawet po dwóch latach! Też jednak mam dylemat, kiedy go użyć...

To gromadzenie jest i tak bez sensu, gdyż nawet, jak wiem, że nie mam pieniedzy, pojawię sie prędzej czy później w jakimś sklepie z pachnidłąmi i kupię kolejną butelkę na zapas...po promocyjnej cenie i w wiekszym opakowaniu...

Eh głupota babska nie zna granic, moja szafka w łazience ma jednak swoje granice. I uczciwie ogłaszam wszem i wobec - iż zanim kupię kolejne - zużyję  wszystko do mycia co posiadam w swoich domowych zakamarkach! Ominę tylko płyn do zmywania...

PS. Mam nadzieję, że za miesiac czy dwa nie napiszę, iż przez moja głupotę zużywania wszystkiego znalazłam sie pod prysznicem mokra i mogłam sobie umyć jedynie zęby gdyż zabrakło mi czegos śliskiego do wyczyszczenia pach i szyi...

Zachęcam do podobnych przygód i do zużywania tego, co ma sie w domu :):):)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

bez wstępu - bez rozsterek

Gacie.

Wszystko fajnie dopóki masz sylwetkę w stylu: kości, mieśnie i sucha skóra na pupie.

Zaczyna się pod górkę, gdy kupując najmniejszy rozmiar: czyli eseczkę, widzisz jakieś wychodzące spod bikini tudzieź spod paseczków stringowych - wielkie albo niewielkie (Twoja sprawa do których się przyznasz) wałeczki  jędrnego tłuszczyku....

Proponuję lepiej kupić rozmiar pasowny, bądź nieco większy (bez urazy, ale jak kupimy emeczkę czy elkę świat się nie zawali a Ty będziesz mogłą luźniej ruszać pupą), by - jeżeli naprawdę chcesz te wchodzące miedzy pośladki niesmaczne sznureczki - nie zaskakiwać samej siebie w pierwszym lepszym lustrze i nagle nie wciagać brzucha bądź nie spinać pośladków.

Zastanówmy się wcześniej, czy co chwila chcemy się męczyć w obcisłych gaciach. Zastanówmy się, kogo oszukujemy kupując mniejszy rozmiar :) nie lepiej mieć wygodnie i luźno i nie bać się że koleżanka z pracy znajdzie przypadkiem (bo przypadkiem źle staniesz bądź źle usiądziesz nie wciagając brzucha z flakami aż pod łopatki) Twoje własne tłuszczyczki?...

Postawmy na:

gacie

a nie na: